Niektóre historie zaczynają się od bólu, którego trudno opisać słowami. Alban, rottweiler z Albanii, miał umrzeć w samotności, przykuty łańcuchem z kłódką w ciemnej, zimnej szopie. Jego życie było pełne cierpienia, ale to nie był koniec tej historii. Ocaliliśmy go – mimo odległości, mimo trudności, mimo wysokich kosztów. Dzięki współpracy ludzi z różnych krajów i sercom pełnym empatii, Alban otrzymał szansę na nowe życie.
Historia Albana to wyjątkowy przykład, jak ważna jest pomoc dla rottweilerów, które znalazły się w skrajnie trudnych warunkach. Dzięki zaangażowaniu ludzi i wsparciu fundacji udało się odmienić jego los.
Przykuty łańcuchem i skazany na cierpienie
Nie szczekał, kiedy się do niego zbliżyła. Nie warczał, nie bronił się. Stał w tej ciemnej stodole, jakby już dawno pogodził się z tym, że człowiek zawsze oznacza ból. Nie próbował uciekać, bo wiedział, że nie ma dokąd. W jego oczach – prawie zaklejonych gęstą, spływającą ropą, nie było już ani strachu, ani nadziei. Była tylko rezygnacja.
Rottweiler przypięty krótkim łańcuchem, miał na sobie dodatkowy symbol zniewolenia – zamkniętą kłódkę. Jakby ktoś chciał mieć pewność, że nie uwolni się z tej klatki cierpienia.
Jego ciało mówiło wszystko, czego słowa nie są w stanie wyrazić. Blizny i zgrubienia pokrywały skórę, a każda z nich była świadectwem wielokrotnej przemocy. Część ran czas już zdołał zagoić na powierzchni, a każda z tych blizn opowiadała o cierpieniu, jakie zgotował mu człowiek.
Ale najgorsze były oczy. Ropiejące, zaognione, trwale okaleczone – każdy mrugnięcie musiało być dla niego torturą.To w nich kryła się cała jego tragedia. To właśnie oczy Albana pokazały, przez jakie piekło przeszedł. I to właśnie one potrzebują teraz naszej pomocy.
Wołanie o pomoc
W tym piekle znalazła go Vjola, która od lat próbuje ratować psy w Albanii. Robi, co może, choć warunki są trudne, a ludzi, którzy chcą pomóc, jest jak na lekarstwo. Gdy go zobaczyła, wiedziała, że nie może go tam zostawić. Wyprowadziła go z szopy – na tym nieszczęsnym łańcuchu. Pies wciąż nie rozumiał, co się dzieje. Był zbyt obolały, by się opierać, całe jego ciało zdawało się jęczeć z bólu: „Nie mam siły. Nie mam już nadziei.”
Vjola zgłosiła się do Żanety, Polki, która już wcześniej pomagała jej psom z Albanii. Żaneta nie zastanawiała się długo – gdy zobaczyła, w jakim jest stanie, wiedziała, że trzeba działać. Skontaktowała się z nami, wysyłając filmik z szopy, który trudno było oglądać bez łez.
Ten film widzisz teraz Ty.
Jego zachowanie mówiło samo za siebie. Cierpienie i strach. Najgorsze były jednak oczy. Przysłonięte ropą, niemal niewidzące, a mimo to pełne bólu i rezygnacji.
„Nie możemy go tam zostawić. Jeśli mu nie pomożemy, on tam umrze.” – napisała Żaneta.
Decyzja, która zmienia życie
Decyzja była szybka. Wiedzieliśmy, że przed nami wyzwanie, które może nas przerosnąć. Albania wydawała się tak odległa – tysiąc kilometrów, których pokonanie wymagało pieniędzy, czasu i odwagi. Koszty, transport, dokumenty, leczenie… Wszystko było niewiadomą. Ale widok psa z filmiku już nas nie opuszczał, tego nie dało się „odzobaczyć”.
Nazwaliśmy go Alban – to imię „operacyjne”, w sam raz na start jego nowego życia. Początkowo założyliśmy zbiórkę na 7 000 zł, nie wiedząc jeszcze, na co się przygotować, ani z czym nam przyjdzie się zmierzyć. Chcieliśmy zapewnić mu transport, niezbędne formalności i pierwsze leczenie i utrzymanie po przyjeździe.
Ale to była tylko namiastka tego, co nas czekało. W tamtej chwili nie zdawaliśmy sobie sprawy, że ta misja będzie kosztować nas o wiele więcej – finansowo i emocjonalnie. Jednak byliśmy gotowi zrobić wszystko, by go uratować. Determinacja niosła nas mimo wszystkich podszeptów rozsądku, że to całkiem szalona akcja.
Podróż przez Europę
Choć od razu się porwaliśmy na ratowanie Albana, w praktyce okazało się, że realizacja tego planu będzie trudna. Pierwsza próba transportu zakończyła się fiaskiem. Terminy się nie zgrały, a osoby, które miały pomóc, musiały zrezygnować. Nie poddaliśmy się.
I wtedy do akcji wkroczyła Sylwia – Polka mieszkająca w Niemczech, osoba o wielkim sercu, która nie wahała się podjąć tego wyzwania. Dołączył do niej Gazi, jej przyjaciel z Turcji, który zgodził się być drugim kierowcą w tej długiej podróży.
Trasa wiodła przez Niemcy, Austrię, Chorwację, Czarnogórę, Bośnię i Hercegowinę, aż do Albanii. Każdy kraj był kolejnym krokiem w tej międzynarodowej akcji ratunkowej, łączącej serca ludzi z Polski, Niemiec, Turcji i Albanii.
Każdy kilometr był wyzwaniem – paliwo w Europie kosztuje majątek, a do tego dochodziły opłaty za winiety, autostrady, dokumenty graniczne i logistyczne trudności. Mimo wszystko Sylwia i Gazi pojechali, nie oglądając się za siebie. Wyposażeni we wszystko, co wydawało się być niezbędne, w karmę w prezencie od nas dla psów Vjoli, ruszyli na noc, by zrobić jak najszybciej tę trasę.
Nie chodziło już tylko o transport psa – chodziło o życie, które postanowiliśmy wspólnie ocalić.
Tymczasem w Albanii…
Podczas gdy my organizowaliśmy transport, Sylwia i Gazi przygotowywali się do podróży, a w Albanii trwały przygotowania do wyjazdu Albana.
Rozpoczęło się jego pierwsze leczenie. Stan zapalny oczu był tak poważny, że konieczne było natychmiastowe działanie, aby zapobiec dalszym uszkodzeniom. Oczyszczano je, podawano krople i łagodzono ból – tyle można było zrobić na miejscu. Wszyscy wiedzieliśmy, że właściwe leczenie musi odbyć się dopiero po jego przyjeździe do Sylwii, która zgodziła się być jego domem tymczasowym.
Równocześnie Żaneta z Polski i Neta w Albanii przygotowywały niezbędne dokumenty. Trzeba było załatwić chipowanie, szczepienia, paszport i pozwolenia na wywóz psa za granicę. Wszystko musiało być zgodne z przepisami, aby transport Albana był legalny.
Każdego dnia Vjola dbała o Albana najlepiej, jak potrafiła. Karmiła go, mówiła do niego spokojnym głosem i przemywała oczy, chociaż ropa wciąż powracała.
Nasza nadzieja mieszała się z obawą. Czy trasa będzie bezpieczna? Czy wszystko się uda? Czy zdołamy zebrać środki? Czy ten wycieńczony pies wytrzyma trudną podróż? I jak poradzi sobie w cywilizacji, do której go zabieramy, a której nigdy jeszcze nie poznał?
Wszyscy wiedzieliśmy jedno – nie ma odwrotu. Naprawdę zabieramy cierpiącego psa z dalekiej Albanii, naprawdę to robimy!
Spotkanie z Albanem
Sylwia i Gazi mieli za sobą tysiące kilometrów, nieprzespane noce i jedną krótką przerwę na nocleg w Czarnogórze, dzień przed dotarciem do Albanii. Ten nocleg miał być chwilą wytchnienia – chcieli się umyć, odpocząć i przygotować na odbiór Albana. Wiedzieli, że czeka ich jeszcze długa podróż powrotna, więc każda minuta odpoczynku była na wagę złota.
Kiedy następnego dnia weszli na podwórko do psów Vjoli, wszystkie natychmiast podbiegły, domagając się uwagi i bliskości. Były łagodne, towarzyskie i pełne energii. Obskoczyły Sylwię i Gaziego, zostawiając na ich ubraniach ślady brudnych łap i śliny. „Całe to przygotowanie, umycie się – na nic się zdało!” – wspominała Sylwia z uśmiechem. Ale żadne z nich nie miało tego za złe.
Moment spotkania z Albanem był dla Sylwii jak sen. Przez całą podróż dzieliła z nami emocje i relacjonowała każdy etap, ale dopiero stojąc przed nim, poczuła, że to naprawdę się dzieje. Kiedy Vjola wyprowadziła Albana, Sylwia nie mogła powstrzymać łez. „Naprawdę dotarliśmy. Naprawdę stoimy przed nim.” – nagrywała się nam na Whats App i dzwoniła na przemian.
Alban od razu poczuł się przy Sylwii dobrze. Jego oczy wciąż były zalane ropą, a ciało nosiło ślady cierpienia, ale w jego zachowaniu było coś, co poruszyło wszystkich. Zamiast lęku, w jego spojrzeniu można było dostrzec cichą nadzieję i cień zaufania. Gdy łańcuch, który przez całe życie więził Albana, został przepiłowany i Sylwia założyła mu pierwszą w jego życiu obrożę, stało się coś wyjątkowego.
Alban delikatnie wtulił się całym ciałem w jej nogi. Był zdezorientowany, jakby jeszcze nie rozumiał, co się dzieje, ale Sylwia od razu stała się dla niego oparciem. Był momentami niepewny, ale już wtedy widać było, że w jej obecności czuje się bezpiecznie i dobrze.
Nie zabrakło także czułości wobec Vjoli, która przez ostatnie tygodnie dbała o niego najlepiej, jak potrafiła. Obskakiwał ją radośnie, merdając ogonem, gdy po albańsku coś do niego mówiła. Nikt z nas nie rozumiał jej słów, ale w tej chwili nie były one potrzebne. Wystarczyło spojrzeć na Albana, by zobaczyć, że czuł wdzięczność i radość z ich obecności.
Kiedy łańcuch opadł na ziemię, wszyscy mieli łzy w oczach. Ten moment był symbolem nowego życia, które właśnie się zaczynało. Alban zrobił z nami pierwszy krok – dosłownie i symbolicznie – ku wolności, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał.
Alban, choć wciąż oszołomiony, zaufał Sylwii. Nie cofnął się, pozwolił jej założyć obrożę i smycz. Patrzył na nią uważnie, jakby starał się zrozumieć, co się dzieje, jakby chciał powiedzieć: „Nie wiem, co teraz się stanie, ale idę z tobą.” Zrobił kilka ostrożnych kroków, nadal niepewny, ale podążył za nią.
Kiedy wsiadł do samochodu, po chwili się położył. Zamknął oczy, a jego oddech stał się spokojniejszy. Był wyraźnie zmęczony i wyglądało na to, że podróż go niepokoi, ale jednocześnie w aucie mógł odpocząć po długim czasie pełnym stresu.
Właśnie rozpoczynaliśmy nowy etap w jego życiu. Alban nie wiedział jeszcze, dokąd jedzie i co go czeka, ale już teraz mógł choć na chwilę zaznać spokoju, którego wcześniej mu brakowało.
Nowe życie w domu tymczasowym
u boku cpsoegoPo raz pierwszy w życiu Alban ma ciepły kąt, jedzenie i ludzi, którzy patrzą na niego z troską, a nie gniewem. Życie w miłości i bezpieczeństwie to dla niego coś zupełnie nowego – wciąż się tego uczy.
Jedzenie z miski? To coś, czego wcześniej nie zna. Metalowa miska przeraża go do tego stopnia, że woli się cofnąć, niż do niej podejść. Czy w przeszłości był bity podczas jedzenia? Karany znienacka? Tego nie wiemy. Prawdopodobnie całe życie jadł wprost z ziemi, jeśli w ogóle miał co jeść. Wyjątek robi tylko wtedy, gdy Sylwia karmi go z ręki – wtedy nie waha się ani chwili.
Jest ciekawy wszystkiego, choć czasem trochę nieokrzesany. Tak ciekawy, że pewnego dnia próbował cały wejść do lodówki. Szybko odkrył, że najlepszym miejscem na świecie jest łóżko Sylwii. Jego naturalna rezolutność i spokój zaskakują każdego, kto zna jego przeszłość.
Sylwia z miłością uczy go życia wśród ludzi. Alban szybko rozumie, czego od niego oczekuje i powoli uczy się psiego życia – chodzenia na smyczy, spokojnych spacerów i spotkań z innymi psami.
Wszystko przychodzi mu z łatwością, jakby zawsze był stworzony do życia u boku człowieka.
Cios, którego nie dało się przewidzieć
Podczas wizyty u weterynarza potwierdziły się nasze obawy. Jedno oko Albana jest poważnie i nieodwracalnie uszkodzone. Blizny, zrosty i brutalne obrażenia wskazują na to, że oko prawdopodobnie nie może zostać uratowane. Lekarze rozważają konieczność całkowitego usunięcia gałki ocznej. Decyzja zapadnie podczas pierwszej operacji, po której ocenimy, jak organizm Albana zareaguje na leczenie.
Drugie oko, choć w lepszym stanie, także wymaga natychmiastowej interwencji. Infekcja rozwijająca się przez długi czas – wynik zaniedbań i wcześniejszych urazów – zaczęła poważnie zagrażać wzrokowi. Weterynarze stwierdzili, że tylko operacja i intensywne leczenie mogą zapobiec dalszym uszkodzeniom.
Wyobrażenie tego, przez co musiał przejść Alban, jest przytłaczające. Silne ciosy, które uszkodziły jedno oko, musiały być brutalne, a ból niewyobrażalny. Z kolei infekcja, która się rozwijała, stopniowo niszczyła jego wzrok i sprawiała, że życie stawało się coraz trudniejsze.
Niestety, to nie jedyne ślady jego przeszłości. Na ciele Albana znaleziono kolejne obrażenia – pod palcami można wyczuć zgrubienia na żebrach i kręgosłupie. Te blizny są dowodem na to, że był bity wielokrotnie. Przypominają o życiu pełnym przemocy i strachu, które było jego codziennością.
Nowe wyzwania finansowe
Wizyta u weterynarza nie pozostawiła wątpliwości, że koszt leczenia Albana będzie znacznie wyższy, niż początkowo zakładaliśmy. Rozważane są dwie operacje okulistyczne – wstępna operacja i podcięcie zawiniętych powiek, następnie rozważane jest usunięcie uszkodzonego oka oraz intensywne leczenie drugiego, aby zapobiec dalszemu pogorszeniu wzroku. Koszt tych zabiegów, wraz z opieką pooperacyjną i dodatkowymi konsultacjami weterynaryjnymi, wynosi około 1 800 EUR (około 8 250 zł).
Pierwotnie zakładaliśmy, że zbiórka na ratowanie Albana – obejmująca transport, dokumenty, podstawowe leczenie, zakupy, utrzymanie i kastrację – zamknie się w kwocie 7 000 zł. Jednak diagnoza weterynaryjna szybko zweryfikowała te plany. Dodatkowe specjalistyczne zabiegi i intensywne leczenie sprawiły, że musieliśmy zwiększyć cel zbiórki, by pokryć te nieprzewidziane koszty.
Wciąż apelujemy o wsparcie. Każda złotówka to krok ku nowemu życiu Albana – życiu bez bólu i cierpienia, którego nigdy wcześniej nie znał. Dzięki Waszej pomocy już udało się wiele osiągnąć, ale przed nami kolejne wyzwania, by zakończyć jego walkę o zdrowie i lepszą przyszłość.
Razem dla Albana – historia walki o wzrok i nowe życie
👉 Pomóż w ratowaniu zdrowia i wzroku Albana: ratujemyzwierzaki.pl/alban
Alban, a może już Tommy – bo takie imię nadała mu Vjola w Albanii – zaczyna reagować na ludzi, patrząc teraz na Sylwię z wdzięcznością. To ona zdjęła mu ten przeklęty łańcuch, zabrała do nowego życia, w którym jest jego wybawicielką, jego aniołem.
Jego spojrzenie mówi więcej, niż mogłyby wyrazić jakiekolwiek słowa.
Dziękujemy, że jesteście z nami i razem zmieniamy jego świat. Fundacja Rottka Polska od lat angażuje się w ratowanie rottweilerów z trudnych warunków. Dowiedz się więcej o działalności naszej fundacji tutaj i zobacz opis naszych działań.
Jesteśmy pełni nadziei, że dzięki Waszemu wsparciu los Albana odmieni się na zawsze. Wierzymy, że wspólnymi siłami zapewnimy mu życie, którego zawsze był wart – bez bólu, pełne miłości i bezpieczeństwa.
Możesz też przekazać nam swój 1,5% podatku, abyśmy mogli działać i organizować akcje na pomoc rottweilerom. Nasz KRS: 0000264192.
Jak pomagamy w ratowaniu rottweilerów?
Za organizacją całej misji ratunkowej Albana stała Kasia, szefowa naszej fundacji, która potrafi przekuwać trudne wyzwania w realne działania. To dzięki jej determinacji, godzinom charytatywnej pracy i ogromnemu zaangażowaniu połączyliśmy ludzi z różnych krajów, zorganizowaliśmy transport i niezbędne wsparcie na każdym etapie tej niezwykłej podróży.
Kasia była sercem i mózgiem tej akcji – koordynowała działania, rozwiązywała problemy i inspirowała wszystkich do dalszej walki. Sprawiła, że niemożliwe stało się możliwe.
Na koniec spisała tę część historii Albana, aby każdy, kto w jakikolwiek sposób przyczynił się do jego ratowania, mógł zobaczyć, jak wielkie znaczenie miała jego pomoc.
Twoje wsparcie to krok ku lepszemu życiu i zdrowiu – ratowanie rottweilerów dla nas nigdy się nie kończy!
To dopiero początek…
Historia Albana to pełna emocji opowieść, którą dziś kończymy w momencie, gdy zaczyna się jego prawdziwe leczenie. Za nami już pierwsze kroki – ratunek z koszmaru i długiej podróży do nowego życia. Ale to, co wydarzy się dalej, pozostaje jeszcze niewiadomą.
Nie chcieliśmy przytłaczać szczegółami – w rzeczywistości mogliśmy napisać o wiele więcej. Ilość zdarzeń, emocji i wyzwań jest tak duża, że można by stworzyć z niej książkę. Jeśli jednak jesteście ciekawi dalszego losu Albana, dajcie nam znać! Po kilku tygodniach, a może miesiącach, kiedy sytuacja się rozwinie, napiszemy drugą część tej historii.
Alban jest teraz pod troskliwą opieką, a przed nim ważne operacje, długie leczenie i droga do pełnej odbudowy zaufania.
Zostańcie z nami, by dowiedzieć się, jak potoczy się jego życie. Czy uda się ocalić jego wzrok? Jak odnajdzie się w nowej rzeczywistości? To historia, która wciąż trwa – i razem możemy napisać jej szczęśliwe zakończenie.