…a może wpłynąć na całe nasze życie. Pamiętajcie o tym.
W taki dzień jak dziś, 13 stycznia 2015 roku spacerowała leniwie z wózkiem. Bez wcześniej sprecyzowanego celu, chłonąc mroźne, rześkie powietrze. Dzieci lepiej śpią po spacerach, więc miała nadzieję, że mała Marysia da jej chwilę wytchnienia po południu i będzie miała czas dla siebie. Rośnie tak szybko i jest już taka absorbująca, a przecież zostało jej jeszcze sporo do zrobienia. Po drodze zrobi może jakieś zakupy, a potem odbierze dzieci ze szkoły. To zawsze było na jej głowie. Odkąd urodziła się Marysia zrezygnowała z pracy i więcej zajmowała się domem, by odciążyć rodziców, którzy jeszcze pracowali. Idąc rozmyślała o tym, że samej jej cieżko, po tym jak mąż wyjechał do Anglii za chlebem. Nie mieli wyjścia, dwójka nastolatków, teraz Marysia i w małej miejscowości niewiele perspektyw. Jeszcze trochę i będzie im lepiej, łatwiej. Jeszcze trochę wytrzyma.
Zobaczyła je z oddali, zaniepokojona jakimś szóstym zmysłem zaczęła wodzić za nimi wzrokiem. Uznała, że nie było czego się bać, zwykłe wiejskie, niedopilnowane psiaki. Wałęsały się od czasu do czasu w okolicy, widywała je już wcześniej.
Sama miała dwa duże psy przy domu, więc inne nie budziły w niej strachu. Lubiła psy od dziecka. Bruno i Ramzes były z nimi od kilku lat, witały ich zawsze przy wejściu do domu, wychylając zza niskiego ogrodzenia spragnione głaskania łby. Czekały na ulubione kurze łapki, które tata zwykle trzymał dla nich przy garażu. Dom bez nich byłby pusty, a tata nie miałby swoich ulubionych spacerów. Czesał je i dopieszczał i był z nich dumny.
Leniwie spacerowała z wózkiem stałą trasą, idąc wydeptaną przez wszystkich ścieżką. Obce psy trzymały się w pobliżu, wąchały z nosem przy ziemi, ale nie zwracały na nią uwagi. Średniej wielkości kundelki nie wyglądały groźnie. Zawsze schodziła im z drogi, nie lubiła samotnie biegających psów, niekiedy widywała je pojedynczo, bez właściciela, bez smyczy, dzisiaj wypatrzyła trzy. Zauważyła, że zachowują się niespokojnie, jakby czegoś szukały, wietrzyły jakiś zapach, trop, a może tylko czekały na pana, który pojawi się niebawem.
Marysia spała już jakiś czas, mama martwiła się, czy nie za długo i czy potem nie będzie miała problemów z zaśnięciem. Coś ją wyrwało z zamyślenia. Odwróciła się i zobaczyła, że jeden z psów jest całkiem blisko, trzyma się z tyłu. Złapała jego spojrzenie, podchodził coraz bliżej patrząc na nią. Poczuła się nieswojo, patrzył jej prosto w oczy. Pozostałe dwa trzymały się w pobliżu. Mocniej zacisnęła dłonie na wózku, mimo zimna, czuła że się pocą, postanowiła oddalić się jak najszybciej. Usłyszała gardłowy mruk, cichy i niski. Całkiem blisko. Jakby na sygnał, dwa pozostałe psy zbliżyły się nieco. Odwróciła się, zobaczyła obnażone zęby, z pyska tego, który podszedł najbliżej wydobył się głuchy warkot. Gorączkowo myślała czy przyspieszyć, czy rzucić im coś do jedzenia? Gdzieś przecież musiały być biszkopty dla Marysi, które zwykle ma ze sobą. Nie zdążyła ich znaleźć, psy były już wokół niej, podchodziły coraz bliżej, od czasu do czasu złowrogo powarkując. Gdy zorientowała się, że jeden z nich jest na tyle blisko, że poczuła bijące od niego ciepło, Marysia zaczęła wiercić się w wózku. Śpij malutka, zaraz będziemy w domu, już niedaleko.
Nie wiedziała, co usłyszała najpierw. Nawet teraz, jak o tym myśli nie jest do końca pewna. Czy wcześniej zapłakała w wózku Marysia, czy może poczuła, że psy jej grożą? Zaczęła się bać, miała wrażenie, że wszystko dzieje się naraz, jednocześnie bardzo szybko i zarazem powoli, a sekundy rozciągają się w nieskończoność.
Gdy pierwszy pies do niej dobiegł maleńka już zanosiła się płaczem, a może tylko jej się tak wydawało i zaledwie kwiliła budząc się ze snu? Dwa pozostałe psy zainteresowane piszczącymi dźwiękami dobiegającymi z wózka nagle straciły nią całe zainteresowanie i skierowały je na wózek. Jeden nawet wspiął się na łapach, opierając o wózek tuż przy głowie Marysi. Zdrętwiała. Mała odwrócona w druga stronę nie widziała go, ale mama łowiła każdy ruch psów i czuła narastająca panikę. Skąd do diabła nagle wzięły się przy nich wszystkie trzy?! Rozejrzała się, ale wokół nie dostrzegła nikogo. Nagły głośny płacz i psy zdezorientowane zaczęły kierować się to ku niej, to ku Marysi. Wiedziała, że ma tylko moment, wiedziona jakimś pierwotnym instynktem z całych sił pchnęła wózek jak najdalej od siebie, modląc się tylko, aby się nie wywrócił. Drżała. Ujadanie dudniło jej w głowie. Rzuciła się w przeciwnym kierunku, ale prawie natychmiast została powalona. Próbowała się czołgać. Przewróciły ją, upadła uderzając boleśnie kolanem i łokciem o ziemię. Próbowała krzyczeć, ale po chwili mogła już tylko łapać powietrze, cicho kwiląc jak wcześniej Marysia.
Nie wiedziała, czy minęła minuta, czy dwadzieścia. Czy szarpią jeszcze resztki pozostałych na niej ubrań, czy już tyko jej ciało. Miała wrażenie, że są wszędzie, nie wiedziała już, czy gryzą ją trzy czy może doszły kolejne, czuła, jakby każdy skrawek ciała był rwany i wyrywany z niej. Ciepło rozchodziło się, starała się zasłonić twarz, głowę. Nic już nie widziała, okulary spadły i nie wiadomo gdzie leżały, oczy zalewały łzy. Było zimno i gorąco naraz. Ból stawał się nie do wytrzymania. Boże, teraz tylko stracić przytomność, nic nie czuć choć przez chwilę, zapaść się, nie czuć tego przenikliwego bólu, nie słyszeć nic i nie widzieć. Miała wrażenie, że umiera, traci zmysły, zapada się, ale nie wciąż czuła wszystko. Każde szarpnięcie, każde zatopienie kłów i kolejne, kolejne. Nie widziała, że szarpane, rwane na kawałki ciało wydaje taki dziwny dźwięk. Była w środku tego wszystkiego i jednocześnie jakby obok.
Ociekające śliną pyski bestii były wszędzie, gryzły bez opamiętania, jak w amoku. Czuła wyrywane z siebie mięso. Kawałek po kawałku. One ją …jadły???
Czuła jak wściekle szarpiąc wydzierają z niej kawałek po kawałku chłepcząc jej krew i posilając się jej ciałem. Poniżej pasa czuła palący ogień, ból, jakiego nie czuła nigdy w życiu, o jakim nie śniła, że może istnieć. A może… nie miała już nóg? Umrzeć, chciała umrzeć i już niczego nie czuć, nie słyszeć mlaskania, rwania ciała, nie czuć słodkiego zapachu krwi, w której leżała, w której tonęła, pokrywającej jej śliny psów.
Nie, to nie może dziać się naprawdę, śmierć nie nadchodzi, Marysiu, gdzie jesteś, nie słyszę cię, Marysiuuuuu!!!!!
Ciemność, nic nie czuć, nie czuć bólu, zobaczyć ją jeszcze raz, choćby ostatni. Resztkami sił próbuje unieść głowę, oczy zasłaniają poklejone krwią włosy, nie widzi Marysi. Nie widzi już niczego…
Fundacja Rottka Polska– pomoc ofiarom pogryzień